czwartek, 30 czerwca 2011

Krótko..

Ojj czas przy dziecku leci. Nawet niewiem kiedy a tu już 10ta a za chwile wieczór. Mała coraz mniej śpi, szuka wzrokiem nas i chce żeby jej śpiewać. Te wielkie oczy szczególnie nocą przerażają mnie a przemawia do niej tylko jedna piosenka..także i mi i Marcinowi śni się ona już po nocach:) Ogólnie jednak jest pięknie. Ja czuje się coraz lepiej. W środe położna ściągneła mi większość szwów jutro jeszcze kilka i powinno już być super. Już jest lepiej bo nic mnie nie boli, nie ciągnie tylko wkurza mnie,że jeszcze jestem słaba. Mam problem by dłużej małą ponosić, kiedy wstanę zbyt gwałtownie aż mi się ciemno robi przed oczami..ale mam nadzieje, że lada dzień dojdę do siebie całkowicie..wkońcu już bliżej końca tego wszystkiego niż dalej:)
Dziś byliśmy z małą w przchodni, wszystko z nią w porządku i przybrała od czasu wyjścia ze szpitala 200 gram..także wróciliśmy do wagi urodzeniowej. Na 2 sierpnia mamy zaklepane pierwsze szczypienia i właśnie podali nam kilka wariantów. Te normalne darmowe z NFZ, jakieś za 70 zł bez żółtaczki i za 180zł z nią. Te pierwsze to zastrzyk w rączkę,nóżkę i do buźki a te dwie kolejne chyba tylko 2 także niewiem co wybrać ale myślimy by wziąść i te 180 zapłacić. Doświadczone mamuśki a Wy na które się decydowaliście??
Następnym razem będą fotki już nasze bo czas ucieka a my tak mało zdjęć małej robimy.
Pozdrawiam w ten nie zbyt ładny dzień..gdzie te piękne lato..??

sobota, 25 czerwca 2011

O wszystkim..

Pobyt w szpitalu dał mi jeden plus a przynajmnej tak mi się wydawało mianowicie-podleczyłam pogryzione brodawki. Jednak co z tego jak tuż po powrocie do domu zamiast być to tym wyjątkowym dniem był dla mnie jednym z gorszych. Kiedy przyjechałam stęskniona położyłam się z małą by mogła possać pierś. Po raz pierwszy od porodu nic nie bolało a ona tak pięknie piła i wzdychała po cichu. Myślałam,że obie tego potrzebowałyśmy..nawet byłam gotowa całkowicie wykluczyć butle ale niestety wieczorem pojawił się u Julity potworny ból brzuszka. Okazało się,że wystarczyło by przez 1 dzień nie piła mojego mleka(przez narkoze w trakcie zabiegu) by jej brzuszek przestał tolerować moje leki. Prawdopodobnie zaszkodziły jej też leki które dostawałam przeciwbólowe w szpitalu a żaden idiota nie powiedział mi, że mogą być niebezpieczne a przecież wiedzieli że karmię. Przez ten jej płacz kilkugodzinny załamałam się i podjełam decyzje..odstawiam. Do tej pory kiedy widzę jak szuka serce mnie boli ale ja już z tego wszystkiego nie mam ani kropli mleka. Niewiem dlaczego ale odczuwam to jako porażkę. Wiem,że nie mogłam nic zrobić,że te wszystkie komplikacje to nie moja wina ale źle mi z tym wszystkim..gdzieś po drodze załamałam się nie raz i pewnie to jest głównym powodem straty pokarmu. Jedyne pocieszenie to takie,że małej smakuje i odpowiada mleko z butli i już nawet 90 się domaga.
Wogule jaka jest? Cudowna, dużo się śmieje, przez sen prawie cały czas mruczy, nie lubi kiedy ma jednorazowo posikanego pampersa więc zdarza się,że zmieniamy go 2 razy w ciągu godziny..taka delikatna.
Wczoraj Julitka była na pierwszym spacerku z tatą bo ja narazie chodzić nie mogę. Moje dni mijają na wiecznym leżeniu, wietrzeniu rany i myciu jej. Po każdym wyjściu z toalety oglądam lusterkiem czy wszystko dalej się trzyma..taka jestem już spanikowana ale liczę,że jak w poniedziałek przyjdzie położna to pocieszy mnie,że wszystko się wkońcu goi. Jestem zmęczona już całą tą sytuacją bo babcie nad nami wiszą..ale bez nich nie dalibyśmy rady, Marcin dzielnie wstaje w nocy karmi,przebiera, nosi kiedy marudzi tylko kupek gigantów się boi choć dzielnie towarzyszy mi przy sprzątaniu ich:) Mała jest strasznie silna już podnosi główkę nawet przemieszcza mi się w łózeczku co wydawało mi się na kilkudniowe dziecko niemożliwe. Co do mojej figury to niedługo wstawie jakieś foto ale muszę wam powiedzieć,że wróciłam do swojego rozmiaru. Na wagę nie wchodzę bo moja cygani ale widzę po ubraniach,że mieszczę się we wszystko nawet brzuch mam minimalny..cóż jednak to prawda,że nerwy, łzy i łóżko potrafią z człowieka wyciągnąć wszystko..
Ogólnie mimo mojej niedyspozycji jestem najszczęśliwsza na świecie..dumna z Marcina i zakochana w małej:) Kocham ich obojga szczególnie kiedy patrzę na małą i widzę,że przez sen robi jej się ten sam grymas na buźce co tatusiowi:) Ale nie przeszkadza mi,że tylko dół ma po mnie:)
Spokojnego weekendu:)

czwartek, 23 czerwca 2011

Wróciłam

Właśnie wróciłam ze szpitala..szyli mnie ponownie pod narkozą..nie życzę tego bólu nikomu po zabiegu, całkiem inny niż po porodzie ale wierze że będzie już tylko lepiej.Rozstanie z mała było dla mnie traumą,wylalam morze łez ale może już będzie tylko lepiej..

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Powrót do szpitala..

I niestety prześladuje mnie jakiś pech. Zamiast dochodzić do siebie zauważyłam,że tam na dole coś jest nie tak. Umówiłam się,ze swoją położną by przyjechała szybciej i chwała Bogu..bo wygoniła mnie do szpitala. Tam okazało się,że szwy mi puściły i jutro czeka mnie zabieg otwierania rany i ponownego szycia. Tyle dobrze,że nie wdało się jeszcze zakażenie,że nie ropieje ale i tak muszę zostać na oddziale..
Jestem załamana..lekarz nawet nie chciał mnie pocieszyć. Jedynie co wiem..z czym dogadaliśmy się to to,że jadę na godzinę 8.00 tam będą na mnie czekać najpierw podadzą jakieś płyny, potem zabieg. Julita narazie zostaje w domu z tatą i babciami, jeśli dobrze pójdzie może puszczą mnie na noc albo ranem. Jeśli zostanę następną dobę Marcin ma przywieźć małą na ginekologię..
Jestem załamana..nie wyobrażam sobie jak mam zostawić ją cały dzień..noc. Jak? Skoro ona uspokaja się tylko przy piersi. Może jest dziwnym dzieckiem bo większość woli butle z której leci niż ciągnięcie cyca ale ona uwielbia na nim wisieć bardziej niż butelkę.
Serce mi poprostu pęka, wiem że Marcin da radę..ale jak zostawić tak maleńkie dziecko??
Ledwo wczoraj przyszedł mi nawał pokarmu..tak się ucieszyłam a teraz co? Nie mogę jej już dziś przystawiać ani w nocy by trochę zapomniała i była spokojna kiedy mnie nie będzie..przeraża mnie to wszystko.
Nie martwię się swoim zdrowiem, nie boje się szpitala..boje się panicznie rozstania z nią.. jednak postanowiłam jeśli zostawią mnie na dłużej a ona będzie sobie dobrze radzić bez piersi to niech zostanie w domu niż tak maleńka idzie ze mną do szpitala pełnego bakterii..

3majcie za mnie kciuki bym została góra jedną dobę..by było wkońcu dobrze..by maleńka przetrwała bez mamy.. :'(((

niedziela, 19 czerwca 2011

Poród i pobyt w szpitalu..

Tak jak wcześniej pisałam do godziny 15 od północy skurcze wciąż w niedziele były nieregularne jednak zdecydowaliśmy się pojechać do szpitala. Tam okazało się,że chcą mnie już zatrzymać bo te skurcze naprawdę mogą zaraz być porodowymi. I tak zostałam na patologii. W nocy z niedzieli na poniedziałek skurcze miałam z przerwami nie dłuższymi niż co 6 minut ale wciąż nie były tymi co powinny. Tak więc po tej nocy myślałam,że będę chodzić po ścianach i modliłam się by mała urodziła się ciut później bo naprawdę byłam wykończona. Noo ale przyszedł poniedziałek i godzina 12..wzięto mnie na testy oksytocynowe i to już zaczeła się jazda. W mig skurcze zrobiły się regularne i bardzo częste. Wypróbowałam chyba wszystkiego co mogłam ale rozwarcie robiło mi się słabe. Koło 16 odeszły mi zielone wody jednak tylko tak jakby na zewnątrz bowiem mała wody u siebie miała czyste i nie trzeba było przenosić akcji na stół. W międzyczasie oczywiście załamałam się psychicznie i błagałam o cesarkę jednak nikt nie chciał mnie słuchać..dopiero gdzieś koło 18 przebito mi pęcherz i zaczeła się jazda maksymalna. Kiedy mała pojawiła się w kanale rodnym bardzo nisko nastała panika. W piątek na usg powiedział mi inny lekarz palant,że mała ma 3400 więc mój lekarz był w miare spokojny. W ostatnim momencie okazało się,że dziecko jest zbyt duże jak na mnie ale było już za późno. Położna musiała mnie naciąć pech chciał,że akurat skurcz minął i na żywca, i ponoć nieciekawie pękłam. Do tego stopnia,że mała praktycznie na jednym parciu wysza cała a ja miałm uczucie jakby poprostu wypłyneła. Łożysko nie urodziło się całe więc jeszcze te paskudne łyżeczkowanie i na koniec szycie. Niewiem ile mam szwów bo lekarz nie chciał mi powiedzieć ale uznał,że wygląda to naprawdę paskudnie..wiec może nie chciał bym zawału dostała. Po porodzie byłam tak wykończona,że nawet nie dali mi dziecka do piersi..nie potrafiłam jej przytrzymać..prawie nie kontaktowałam,że jest. Nie pamiętam nawet kiedy dałam jej buzi na powitanie ani kiedy odwieźli mnie na oddział. Małą dostałam na drugi dzień ale nie mogłam się nią zając bo nie umiałam wstać z łóżka. Podłączono mi 3 kroplówki na wzmocnienie i dopiero wtedy się spamiętałam jednak okazało się,że mam silną anemie poporodową. Moja chemoglobina spadła do 6 jednostek więc musieli przetaczać mi krew. Przez to wszystko mineło mnie ważne pierwsze karmienie piersią i tak cały pobyt w szpitalu karmiłam piersią a zaraz potem dokarmiałam butlą. Dopiero dziś na 6 dobe dziecka mam nawał pokarmu ale co z tego jak odradzono mi karmienie ze względu na anemie. Teraz daje jej mleko z hippa i na noc pierś żeby pokarmu się pozbywać powoli..moje sutki też w opłakanym stanie ale co zrobić kiedy kapturki Julitkę nie przekonują.
Dziś łykam antybiotyki na zapalenie które mam na dole(ponoć normalne przy takiej anemii), ledwo chodzę, szybko się męczę. Droga ze szpitala do samochodu 300 metrów to dla mnie był maraton ale wiem,że jeszcze kilka dni i coraz lepiej będę się czuć:)
Jednak ten aniołek czasem grzeczny, czasem odwrotnie wynagradza mi wszystko:) I nie ważne jak było strasznie..opłaciło się a ja mam też dobre wspomnienia z tych dni - super personel i inne mamusie:)

piątek, 17 czerwca 2011

Już w domku...

Noo i dzisiaj nas dzięki Bogu wypisali. Jesteśmy całe, mała zdrowa u mnie minie troche czasu zanim się pozbieram ale jest oki. Poród miałam kurewnie ciężki zarówno fizycznie jak i psychicznie..po wszystkim zostało bolące nie ciekawie wyglądające krocze i silna anemia spowodowana zbyt dużym wysiłkiem. Ale mimo to pobyt w szpitalu był ok, personel medyczny spisał się na najwyższym poziomie, cały czas był przy mnie mój ginekolog i chyba zrobili co mogli bym najlepiej na tym wyszła:)
Ból pamiętam bardzo dokładnie ale to nic byle mam już ją:)
Mąż z całego szoku pomylił się..Julita urodziła się o 20.30 ;p
A tu mój skarbek:)



wtorek, 14 czerwca 2011

Nasz Skarb

W dniu dzisiejszym o 22:20 na świat przyszła Nasza mała JULITKA
wymiary jej to 3,760 waga i 59cm wzrostu. Obie moje Panie czują się dobrze i są zdrowe:) -co ważne..
poród był straszny, ale przeszliśmy go razem:)

p.s. ŻoNA  jak wróci to wam coś więcej napisze:) pozdrawiamy ..

niedziela, 12 czerwca 2011

Czy to już??

Skurcze co 10 minut..kąpiel nic nie dała..spacerowanie nic nie daje..coś rzadkiego trochę klejacego poleciało bezbarwnego ale znów sucho..puki co czekam na dalszy ciąg wydarzeń.w piątek wieczorem byłam już w szpitalu z uczuleniem na brzuchu i dłoniach..badali mnie, robili usg, ktg..nic nie wskazywalo że coś zacznie sie dziać przed poniedziałkiem..co dalej? Sama nie wiem..czekam na skurcze co 7-8 minut..w międzyczasie zadzwonię do szpitala na położnictwo i w razie czego heja do szpitala..jeszcze chyba sie nie boję:)
Ściskam Was:)

Dopisek 6: 50
Wciąż skurcze nieregularne raz co 4 raz co 10 minut..kiedy te regularne przyjdą? Już 7 godzin deptam a unormowania nie widać..zwariować idzie ale jakoś dalej do mnie nie dochodzi że niedługo Julitka będzie z nami:)

piątek, 10 czerwca 2011

Byle do poniedziałku:):)

Noo my dalej w dwupaku..chyba mała nasłuchała się,że dziewczynki lubią się przenosić także pewnie i ona postanowiła tak zrobić.
Jakieś lekkie bóle brzucha mam, czasem coś promieniuje od krzyża,czasem jak na okres, innym razem mam wrażenie jakby miała mi dołem wypaść. Jednak podejrzewam,że to ciągle jeszcze nic w porówaniu z tym co przed nami:) Mała ostatnio najbardziej aktywna wieczorem..za dnia coś tam robi ale nie jest to już to samo co wcześniej.Czasem łapie się na tym,że niewiem czy wogule się ruszała a potem panika i próby pobudzania jej. Najgorsze co ostatnio męczy mnie to fakt,że nie ruszam się nigdzie bez oliwki. Muszę smarować się przynajmniej 5 razy na dzień nią po brzuchu bo mam wrażenie jakby miał mi pęknąć. Boli, szczypie,piecze..po jednej stronie robi się czerwony..poprostu masakra..czasem mam wrażenie, że się wścieknę. Nawet M dłużej dłoni nie może trzymać na brzuchu bo mam wrażenie jakby zaczynał się palić. Ulgę przynosi jedynie oliwka i masowanie opuszkami palców..jednak i to robi się mało przyjemne kiedy budzi mnie w środku nocy i nie daje spokoju.
Dzisiaj ambitnie postanowiłam,że jak odpoczywam to i tak jestem zmęczona więc dziś i jutro zamierzam robić generalne sprzątanie..przynajmniej wieczorem padnę i szybko zasnę. Niewiem czego spodziewać się w poniedziałek kiedy pojadę na wizytę do szpitala. Coś tam mi lekarz mówił,że pokombinujemy..niewiem co miał  na myśli, wiem że biorę ze sobą torbę i niech się dzieje co chce. Wiem,że chcę już urodzić, że jestem niecierpliwa i że zwariuję jeśli odeśle mnie do domu i każe przyjść za 2 dni bo już naprawdę nastawiłam się,że w poniedziałek-góra wtorek będzie po wszystkim. Może to pesymistyczne podejście ale jakoś nie wydaje mi się by poprostu natura wiedziała co ma robić i bez zbędnych środków prowokujących Julita miała się urodzić.
Wczoraj uznałam,że chyba wołałabym chodzić już 2 dni w bólach i czuć,że coś się dzieje że już bliżej niż dalej do Naszego spotkania niż tak jak teraz coś tam zaboli, coś szczyknie ale to wszystko. Ta cisza do szału mnie doprowadza:):) Być może sama niewiem co mówię ale myślę, że w jakimś stopniu mnie rozumiecie bo same czekałyście:):)
Udanego weekendu..pewnie napiszę coś jeszcze w poniedziałek rano i dopisek wieczorem..jeśli wieczorem nic tu nie będzie to znaczy,że lekarz coś tam zdziałał i leżymy:):)

niedziela, 5 czerwca 2011

7 dni..:)

Tak bym chciała was zaskoczyć i zamiast pisać tyle poprostu zamieścić jedno zdanie,że jesteśmy zdrowe i fakt ten udowodnić zdjęciem małej..niestety puki co to fotka brzucha z 39tc. Ciągle nic nie zapowiada by coś miało się dziać..narazie wszyscy denerwują się bardziej niż ja. Jedyne co przypomina mi,że poród tuż tuż i że może mnie wziąść w każdej chwili to kilka razy na dzień twardnienie brzucha i lekkie bóle. Wczoraj było tak z 3 razy dziś troche więcej, zobaczymy czy z dnia na dzień liczba będzie się powiększać czy jutro znów wszystko ucichnie.
Jutro poniedziałek i wierzę,że zacznie wkońcu mi lecieć ten czas. W środę też mam egzamin na uczelni więc chyba pora się zmusić i pouczyć troche, jakieś ściągi zrobić i poszukać testów w sieci.
Ogólnie u nas panika bo w poniedziałek kiedy mam zgłosić się do szpitala przyjeżdża do Rybnia Bryan Adams na swój koncert. M się śmieje,że jak mnie zatrzymają to mam sobie wybrać łóżko blisko okna i zabrać lornetkę tak by nie tylko go słyszeć ale i zobaczyć. Ja tam w sumie się nie przejmuje bo fakt paraliż na mieście będzie napewno ale to nic..gorzej by było jakby pojawiły się nagle bóle. Puki co nie panikuje, muszę tylko sprawdzić plan które ulice zamknięte i gdzie ewentualnie można minąć całe te zamieszanie:)
Ogólnie u mnie ostatnio przezabawnie. Codzień przelatuje o tej samej porze bocian nad naszym domem. Ledwo wyjdę na podwórko a teściowie czy sąsiedzi pytają czy widziałam go i  czy przyniósł mi coś. Dziś spotkaliśmy się z panem boćkiem twarzą w dziub jak szukał czegoś w naszym ogrodzie ale nie wyglądał by był mną zainteresowany także chyba nie ma zamiaru nic zdziałać w mojej sprawie:) Może przychodzi do szwagierki albo sąsiadów?? heh:)
 Od dziś ciężki tydzień przedemną bo M znów do piątku same nocki. Ostatnio noce są coraz bardziej męczące dla mnie. Zaczełam wstawać raz do łazienki i mam wrażenie jakbym miała się udusić lub rozpuścić w nocy..tak mi duszno i ciepło. Otwarte okno i nie przykrywanie się nic nie daje..ciepło i już. Wogule jakoś tak z zasypianiem u mnie gorzej a jak był M to było mi raźniej..mogłam go chociaż zagadać o północy a tak to ciemno i cicho. Noo może nie do końca tak cicho bo te głupie burze. Niby fajnie nas mijają ale wystarczy,że w okolicy gdzieś grzmi a ja już oczy jak 5 złoty. Mam nadzieje,że Julitka wda się w tatę i nie będzie taką panikarą jak ja.
M ostatnio jest w fazie próby wyobrażenia sobie naszej córeczki. Obstawia czyje ma rączki, paluszki, stópki nosek itd. Na zdjęciu z usg stwierdził,że usta na 100% ma jego i nawet nie da sobie przegadać że mogłoby być inaczej..bo jak stwierdził to już jest bardziej jego córeczka niż moja..także pozostaje w tej sytuacji bez słów..niech sobie pogada:)
Pozdrawiam:):)

piątek, 3 czerwca 2011

10 dni..

Noo i zostało nam już tylko albo aż 10 dni do zgłoszenia się do szpitala. Nie zakładam by mała zechciała pojawić się wśród nas wcześniej mimo, że wygląda jakby chciała wydostać się i górą i dołem i nawet pępkiem. Niestety na próbach się kończy bo puki co jeden jedyny alarm fałszywy miałam, teraz nawet żadnych skurczy nie mam. Także zobaczymy ale ja jeszcze spokojna jestem i dalej do mnie nie dochodzi,że coś może zacząć się dziać:)
Ogólnie to czuje się paskudnie. Wstaję rano i ciągle jestem zmęczona. Godziny lecą mi w żółwim tempie a ja wszystko robie na siłę. Dobrze,że przez ostatnie dni zdarza nam się obiady jeść u rodziców bo naprawdę nie chce mi się nic. Najpierw postanowiłam męczyć samą siebie i nie kłaść się w ciągu dnia..twierdziłam,że muszę to przezwyciężyć bo wkońcu przy dziecku też będe nieprzytomna ale dałam sobie spokój. Nic mi te męczenie się cały dzień nie pomaga..dziś zamierzam poleżakować i zobaczymy czy da mi to siłę na drugą połowę dnia. Jeśli nie to trudno..ale przynajmniej dni polecą mi szybciej:)
Niewiem jak to jest bo wszędzie piszą,że kobieta przed porodem dostaje zastrzyk energii i wszystko szykuje, przewraca na nowo cały dom..mi nawet o dziwo nie chce się otworzyć szafki małej by ułożyć wszystko od najmniejszego do największego by potem nie kombinować i nie przeoczyć jakiegoś ciuszka. Więc albo u mnie jest na odwrót albo poprostu do porod mam jeszcze baaardzo dużo czasu:)

U mnie wszyscy już spanikowani. Pamiętam ten czas kiedy bałam się powiedzieć światu o dziecku a teraz każdy kręci się wokół nas i zamartwia. Mama moja jak słyszy karetkę to teoretycznie wie,że nie zabierają do porodu ale mimo to dzwoni by sprawdzić co u mnie. Marcina rodzice zlatują do nas na dół kiedy coś mi głośniej stuknie, komórkę trzymią pod poduszką jakby miało się zacząć, Marcin załatwił już zaświadczenie ubezpieczenia z pracy żeby potem nie latać i nawet swoje klapki co ma do szpitala wozi w samochodzie:)
Martwię się trochę bo za tydzień w weekend moi rodzice wyjeżdżają do Niemiec na komunię kuzynki. Wracają we wtorek a ja w poniedziałek mam zgłosić się do szpitala. Wiem,że niewiele pomogli by mi w ten poniedziałek jakby mnie zostawili na oddziale ale jakoś tak dziwnie mi będzie pewnie z myślą,że są tak daleko. Nie chciałam jednak by rezygnowali bo wiem jak małej zależało na ich obecności a ja przecież mam jeszcze M:) Ten pociesza mnie,że im też nie będzie łatwo być tak daleko ale wkońcu wrócą i zobaczą małą:)
Ciągle z mężem próbujemy wyobrazić sobie jej buźkę,rączki,stópki..dosłownie wszystko. Chciałabym by znowu zaczeła mi się śnić ale ja zamiast jej mam jakieś pokręcone sny.
Czy się boje tego co mnie czeka? Jakoś nie..nie myślę o porodzie bo jest dla mnie abstrakcją, nie boje się opieki nad małą bo też wydaje mi się jakby nigdy z tego brzucha miała nie wyjść. Może jak zobacze i dotknę po raz piewszy to uwierzę..:) Nie boje się bólu bo także nie potrafię sobie go wyobrazić jedynie co to paraliżuje mnie kwestia pójścia do szpitala bo nigdy nie byłam i pewnie z niedzieli na poniedziałek bedę już spanikowana..bo co jak co ale szpital i te białe kitle wyobrazić potrafię sobie doskonale..:)

Udanego weekendu Wam życzę..ciepłego i bez tych paskudnych burz:) My z Marcinem i Tosią zamierzamy wynudzić się za wszystkie czasy:)